Ten, kto poznał już markę Lulu Home i klimat, jaki tworzę wokół swojej przestrzeni wie, że zawsze mi było, jest i chyba już pozostanie po drodze ze starociami, chociaż uważam, że to bardzo przykra nazwa dla przedmiotów, które swoją nowość mają już dawno za sobą, nie są antykami jakkolwiek by to brzmiało, ich wartość często nie jest znacząca dla osób postronnych, ale dla mnie historia i ta ponadczasowość sprawia, że niejednokrotnie wolę kupić coś zniszczonego, co niesie w sobie pewnego rodzaju magię, aniżeli nowiuśkie przedmioty, nie nadszarpnięte zębem czasu. W przypadku szafy w korytarzu, o której dzisiaj słów kilka, wiedziałam, że musi mieć niespełna 2 metry szerokości i nic poza tym. Szukaliśmy jej dosyć długo, gdy w końcu ta wpadła nam w ręce, była rozłożona totalnie na części pierwsze, ale trochę nie było odwrotu, bo specjalnie po nią pojechaliśmy busem, i nie miałam śmiałości z niej zrezygnować, jak ujrzałam kupę drewnianych desek w jednej z piwnic na warszawskim Wawrze. Szafa trafiła do nas, G. poskładał ją jak puzzle, a ja zajęłam się doborem koloru. Tak, ten niebieski, to nie przypadek, od początku planowałam taki nieprzewidywalny kolor 😉 a że płytki (marki Codicer, które bardzo polecam, ale na ich temat poświęcę oddzielny wpis) posiadają niebieski element, szafa świetnie współgra z całością korytarza. A koronny element to lustro w szafie, które stare, delikatnie odrapane jeszcze było przy kupnie, jednak podczas regulacji G. miał małą stłuczkę i zostało wymienione na nowe(własnoręcznie przez mojego męża :D).
Szafa oczywiscie nie jest ideałem, trochę skrzypi przy otwieraniu, dzieciaki się w niej chowają, nie jest z pewnością dopieszczona jak nowy mebel kupowany na wymiar, ale ten efekt mi w zupełności wystarczy.
To mebel z historią, nazywam ją szafą z duszą, która podkreśla niebanalność naszej domowej przestrzeni. Nie wygląda dziwnie pomiędzy nowymi przedmiotami, szafa sama w sobie wnosi również coś nowego…nową historię, której my jesteśmy bohaterami.
Ponadto łączenie elegancji z przedmiotami prostymi, powiedzielibyśmy zupełnie do siebie niepasującymi, to jedna z moich ulubionych zabaw 🙂 łamanie utartych schematów w dzisiejszym świecie wnętrzarskim stało się już na tyle popularne, że coraz więcej z nas ma odwagę na takie mariaże. Poniżej moje ostatnie odkrycie, złoto w połączeniu z indigo.
Z jednej strony eleganckie kule, z drugiej emaliowane wiaderka, znane bardziej przez nasze babcie, aniżeli współcześnie. Jedno jest pewne, wrzos w emaliowanych wiadrach to chyba must have tej jesieni!
Do przeczytania,
Lulu