Nastał ten moment! Długooo wyczekiwany, ale w końcu poczułam, że czas wyjść ponownie z ukrycia 🙂
Każdy, kto choć trochę liznął blogowania ma takie momenty, gdy brakuje weny, czasu i chęci do nowego wpisu! Ja miałam tak dłuższą chwilę wiem, ale wracam ze zdwojoną siłą! Chce mi się bardzo i o to chodzi, aby pisać z głębi serducha coś co czujemy i czym chcemy się podzielić, a nie na siłę wrzucać posty sponsorujące nowe butelki do karmienia,nosidełka czy nieziemski odkurzacz, który nam posprząta zanim jeszcze pomyślimy o brudzie 😉
Wiarygodność w blogowaniu to podstawa, bo czytelnik od razu wyczuje sztuczność i bardzo szybko raz na zawsze odjedzie z naszego kawałka sieci w bliżej nieokreślonym kierunku, których ma dzisiaj na pęczki!
Tego powrotu boję się bardzo, jakbym po długiej podróży wracała do domu z odległej galaktyki, bo czy ktoś jeszcze na mnie tam czeka?
Zmian bardzoooo dużo w ostatnim czasie, ale powoli wszystko wyjaśnię. Ostatni weekend dał powera do działania i wykorzystywania każdej chwili. Mimo, że urlopu spędzonego z malutkimi dziećmi nie można nazwać wypoczynkiem – na pewno nie fizycznym – krótko śpisz, dużo biegasz, często powtarzasz „nie rusz, nie wolno, to nie nasze”, to po powrocie stwierdzasz, że było warto 🙂 Zmiana klimatu na kilka dni jest wskazana, oczyszcza umysł, i dodaje energii do działania! A nasz urlop spędzony w bardzo dobrym towarzystwie w przyczepie campingowej dodał mi podwójnego powera! I jeśli kiedyś mi się wydawało, że camping z maluchami to ciężki kawałek chleba, tak teraz wiem, że jeśli się chce i dobrze zorganizuje, to wszystko jest możliwe i nie jest tak źle. Serio, nawet z dwulatkiem i ośmiomiesięcznym brzdącem 🙂
Podróże kształcą, a powroty są piękne, mimo że tak często boimy się tego, co zastaniemy…